Państwowa Inspekcja Pracy potwierdziła ustalenia "Głosu Pomorza": warunki, w jakich pracują osoby wymieniające tory, urągają godności. Z raportu PIP wynika, że wadliwy sprzęt i brak szkoleń spowodowały, iż ważąca ponad tonę szyna kolejowa omal nie zabiła człowieka - pisze "Głos Pomorza".
Pracujący przy wymianie torów na trasie ze Świdwina do Lęborka mężczyźni skarżyli się na brak ciepłych posiłków i toalet. Kroplą, która przepełniła czarę, okazał się wypadek, podczas którego ważąca prawie tonę szyna spadła na 22-letniego Andrzeja Ż. ze Słupska. Dopiero wtedy PIP zarządził kontrolę. Okazało się, że sprzęt, którym posługiwali się pracownicy, nie był sprawny - informuje dziennik.
"Kleszcze służące do przenoszenia szyn nie miały atestu i nie powinny być używane" - mówi Roman Giedrojć, szef słupskiego oddziału PIP. "Poza tym pracownicy nie zostali przeszkoleni w zakresie bezpieczeństwa pracy. Ich przełożeni nie dopilnowali, czy sprzęt jest właściwie używany" - dodaje.
Wyniki kontroli potwierdziły również przypuszczenia gazety o rażącym łamaniu praw pracowniczych przez Zakład Naprawy Infrastruktury PKP w Stargardzie Szczecińskim, głównego wykonawcę prac. Zastrzeżenia inspektora wzbudziły przede wszystkim warunki, w jakich muszą pracować robotnicy - podkreśla "Głos Pomorza". "Brak toalet, ciepłych posiłków i pomieszczeń, w których pracownicy mogliby się ogrzać" - mówi Giedrojć. "To urąga nie tylko warunkom pracy, ale i godności ludzkiej. Przypominają mi się czasy średniowieczne".
Pierwsze kary już wymierzono. Mandat otrzymał brygadzista, który nie dopilnował bezpieczeństwa przy rozładunku szyn - informuje gazeta. "Przeciwko pracodawcy została również skierowana sprawa do sądu" - mówi szef słupskiej Inspekcji Pracy. "Nakazaliśmy również poprawę warunków pracy. Jeżeli firma się z tego nie wywiąże, grozi jej kolejna kara do 25 tysięcy złotych". Prezes Zakładu Naprawy Infrastruktury PKP w Stargardzie Szczecińskim nie ma zastrzeżeń do wyników kontroli słupskiej inspekcji - podaje "Głos Pomorza".