– Chłopak zabierze dziewczynę do kina tramwajem? – Właśnie tak. Co w tym złego? Istnieje wiele miast, w rozwiniętych, cywilizowanych krajach, gdzie nikogo to nie dziwi. Ten tramwaj jest wygodny, punktualny, klimatyzowany i bezpieczny. Możemy zmierzać w tym kierunku, albo w kierunku Rosji, Bangladeszu, czy krajów afrykańskich, które samochodem jeszcze się nie nacieszyły – mówi w rozmowie z Transportem–Publicznym.pl Janusz Kaniewski, projektant i doradca prezydenta Gdyni ds. estetyki.
Jakub Dybalski, Transport–Publiczny.pl: Na czym polega projektowanie miasta?
Janusz Kaniewski*, projektant samochodów, doradca prezydenta Gdyni ds. estetyki miasta: To operowanie na tkance, która będzie istniała za dwadzieścia lat. W tym czasie w większości miast Europy samochody zostaną wypchnięte z centrów. Dużo ludzi będzie musiało zamienić transport prywatny na publiczny. To powszechny trend, choć może w Warszawie zmieni się to w trochę mniejszym stopniu niż np. w Kopenhadze. W Polsce musi przeminąć pokolenie trzydziestolatków, jak pan czy ja. Wychowano nas w kulcie indywidualizmu, który m.in. nakazuje poruszać się własnym samochodem, a nie jeździć tramwajem. To że ja, właściciel firmy, jeżdżę tramwajem, jest uważane za dziwactwo.
Aż tak?
– Wywołuję zdziwienie, gdy na spotkaniu biznesowym wypadnie mi gdzieś z kieszeni bilet, albo gdy pytam się o godzinę odjazdu tramwaju czy autobusu.
Nie ma pan karty miejskiej?
– No właśnie nie, bo poruszam się w różnych miastach. W każdym razie oczekiwanie jest takie, że ktoś zamożny, dobrze prosperujący, odpowiedzialny musi jeździć samochodem. I w tym pokoleniu tego nie przeskoczymy.
A dwadzieścia lat na to wystarczy?
– Dzisiejsi studenci już nie potrzebują samochodu tak bardzo jak my. Ale polskie miasta są wciąż na poziomie, który w ciągu dziesięciu lat osiągną Hindusi, Chińczycy, mieszkańcy miast Bangladeszu, Rosji czy Brazylii. Będą sobie udowadniali samochodem własną wartość.
Więc jak będzie wyglądało centrum Warszawy za dwadzieścia lat?
– Wjazd do centrum będzie płatny. Poza tym mam wrażenie, że z pewnym opóźnieniem w stosunku do Berlina, czy Kopenhagi, ale może się zacząć podział miasta na place, a nie na ulice. Chodzi o to, że stracą na znaczeniu ciągi komunikacyjne, a ważniejsza stanie się integracja ludzi wokół konkretnego miejsca. Na razie w Warszawie to się dzieje chyba tylko w jednym miejscu – na placu Zbawiciela. To hipsterskie miejsce. Oni mają tam swoje knajpki, własne miejsca. Nie zrobiłoby im większej różnicy, gdyby odciąć drogi wokół placu. Dojeżdżaliby sobie rowerem, na piechotę, komunikacją miejską. Jezdnia, a na niej samochód, właściwie nie są im potrzebne. Takich miejsc będzie coraz więcej.
Więcej na portalu Transport-Publiczny.pl