– Pani minister Wasiak nie odpowiada na prośby o spotkanie się z nami, w kwestii dyskusji o przyszłości Przewozów Regionalnych. Mamy wrażenie, że cała jej praca sprowadza się do negocjacji w Berlinie w kwestii obniżenia stawek za pracę kierowców tirów – powiedział Leszek Miętek, przewodniczący Konfederacji Kolejowych Związków Zawodowych na spotkaniu z dziennikarzami.
– Bezpośrednią przyczyną strajku jest to, że niedotrzymywane są terminy negocjacji Przewozów Regionalnych z marszałkami w kwestii restrukturyzacji przedsiębiorstwa. W zasadzie wszystkie zostały już przekroczone. Do 30 czerwca umowy z marszałkami na 5-letnie wykonywanie przewozów miały być podpisane, tymczasem nic takiego się nie dzieje. Mamy poważne obawy, że procesu nie da się skończyć, a przecież na wszystko potrzeba jeszcze zgody Komisji Europejskiej. Alarmujemy, że to może się nie udać i pracownicy Przewozów Regionalnych pójdą na bruk lub czeka nas powolna agonia – powiedział Leszek Miętek.
Miętek nie wykluczył możliwości negocjacji z niektórymi województwami, dotyczącego wstrzymania strajku na ich terenie, jeśli marszałkowie wyrażą dobrą wolę i do tego czasu zadeklarują pracę przewozową dla PR.
Marszałkowie współodpowiedzialni za odejście 28 milionów pasażerów od kolei
– Nie chcemy traktować wszystkich jedną miarą, widzimy dobrą wolę niektórych województw. Do pozytywnych liderów zmian zalicza się województwo lubelskie, pomorskie, wielkopolskie i świętokrzyskie. Natomiast w dolnośląskim marszałek uprawia sabotaż gospodarczy, kanibalizując przewozy na Dolnym Śląsku i zlecając pracę przewozową swojej spółce. Dublując kadry i inwestując w drogą kolej samorządową przyczynia się do upadku kolei – komentuje Miętek.
Czy przewodniczący KKZZ nie boi się, że zamiast umów 5-letnich marszałkowie podarują Przewozom Regionalnym rachunek za niewykonaną w ramach umów pracę przewozową?
– To marszałkowie powinni otrzymać rachunek za to, że przyczynili się do odejścia od kolei 28 milionów pasażerów. – odpowiedział i dodał, że miarą upadku kolei jest transport kolejowy w województwie śląskim, gdzie, jak powiedział Miętek, marszałek płaci powołanym przez siebie Kolejom Śląskim dwa razy więcej niż wcześniej Przewozom Regionalnym, a mimo to połączeń jest znacznie mniej.
Miętek dodał także, że fatalna jest polityka wymiany taboru, która, sprowadzona do zakupów pojedynczych sztuk pojazdów, mnoży trudności w jego obsłudze, a to z kolei wpływa na rosnące koszty działalności. Nie wspomniał jednak, że jest to tabor niemal w całości kupiony przez marszałków dzięki pozyskaniu środków zewnętrznych, bez którego spółka w ogóle nie korzystałaby z nowoczesnych pociągów.
– Celem strajku jest zawarcie paktu Gwarancji Pracowniczych. Strajk poparły wszystkie centrale związkowe w Przewozach Regionalnych. Będzie bezterminowy. Rozpoczniemy go o północy 29 czerwca – dodał obecny na spotkaniu Jan Przewoźny, wiceprzewodniczący Federacji Związków Zawodowych Pracowników PKP.
Które województwa najbardziej odczują skutki strajku?
Paradoksalnie, strajk odczują najbardziej te województwa, w których Przewozy Regionalne są jedynym regionalnym przewoźnikiem kolejowym, a więc częściowo i te, które już zadeklarowały podpisanie umowy 5-letniej z przewoźnikiem (jak na przykład opolskie, które zdecydowało się na to, mimo planowanego ograniczenia pracy przewozowej o 24%). Województwa, gdzie działają inni przewoźnicy (a więc kujawsko-pomorskie, wielkopolskie, łódzkie, dolnośląskie oraz częściowo pomorskie, ze względu na obecność SKM na kilku trasach dalekobieżnych, a także w województwach śląskim i mazowieckim, gdzie spółki powołane przez marszałka wykonują blisko 100% pracy przewozowej w ruchu regionalnym), odczują strajk w znacznie mniejszej skali.
Związkowcy podkreślają, że są za przywróceniem Funduszu Kolejowego, z którego środków pieniądze nie będą wypłacane do regionów od przyszłego roku. Bez nich niektóre województwa będą musiały redukować wydatki na transport, bądź szukać innych rozwiązań (w teorii mogą więc poszukiwać tańszego od Przewozów Regionalnych operatora), aby utrzymać siatkę połączeń, którą mają w tym momencie.
Dziennikarze zapytali, czy początek wakacji jest dobrym terminem na strajk.
– Nie ma dobrego terminu na strajk, ale jest on konieczny. Zaczynamy go wtedy, kiedy nie trzeba wozić dzieci do szkół i po wyborach, aby uniknąć oskarżeń o działanie na rzecz jednego z kandydatów – wyjaśnił Miętek.