Towarowe mini-koleje, a także koleje regionalne (tzw. Short Lines) od lat są ważnym – choć mało spektakularnym – elementem amerykańskiej sieci kolejowej i tamtejszego łańcucha logistycznego. W roku bieżącym „American Short Line and Regional Railroad Association” (ASLRRA) obchodzi okrągłą, setną rocznicę powstania pierwszego branżowego stowarzyszenia, które reprezentować miało interesy „małych” wobec wszechpotężnych „wielkich”.
W pierwszych latach kolejnictwa wszyscy byli „mali” i „równi”, ale z upływem lat jedne towarzystwa urosły, inne nie. Organizacja powołana w Atlancie w 1913 r. grupowała 22 niewielkie koleje, które szukały sposobu na lepsze traktowanie przez kolejowych gigantów. Chodziło o podział dochodów za fracht, opłaty za przetrzymane „osiowe”, obrót taboru, ubezpieczenia i odszkodowania za zaistniałe uszkodzenia bądź kradzieże. Stowarzyszenie zmieniało nazwy i przechodziło wzloty i upadki, szczególnie w czasie Wielkiego Kryzysu lat 30-tych oraz głębokiej zapaści tutejszego kolejnictwa lat 60- i 70-tych.
Dalekowzroczne reformy Staggersa spowodowały po roku 1980 szereg fuzji dużych przewoźników, którzy po takich transakcjach szybko pozbywali się dublujących polaczeń oraz nieekonomicznych (z ich punktu widzenia) szlaków. „Pozbywali się” – ale konkretnie – w jaki sposób? Z ponad 100 tys. mil linii „zbędnych”, zamkniętych na zawsze lub czasowo, fizyczna likwidacja (lub konwersja na szlaki turystyczno-rowerowe) dotyczyła tylko pewnej części. Wiele linii zakupiły za przysłowiowego dolara stanowe Wydziały Komunikacyjne (DOT) na „chwilowe przechowanie” i późniejszą odsprzedaż bądź dzierżawę chętnym operatorom.
Najciekawszy proces wystąpił na około 42 tys. milach linii niechcianych przez „dużych”: ruch podjęły tam koleje regionalne oraz mini-koleje, dochodowo kontynuując i rozwijając przewozy, utrzymując zatrudnienie dla tysięcy kolejarzy. Na dzień dzisiejszy 560 takich kolei – od zupełnie mikroskopijnych (1 lokomotywa, 1,5 mili, 3 zatrudnionych) po spore „operatorskie spółdzielnię” – spełniają role lokalnych akwizytorów, agentów i podwykonawców dla „dużych”. „Mali” obsługują też niektóre stacje rozrządowe, terminalowe i portowe dla zbiegających się tam dużych przewoźników.
Największymi atutami „Short Lines” jest bliskość klientów, dobre rozeznanie w potrzebach i możliwościach lokalnej ekonomii, uproszczona pragmatyka służbowa, nieliczny personel i prosty sposób rozliczeń miedzy “dużymi” a “małymi” za przejście wagonów z sieci na siec – “mały” dostaje ustalony procent od całości frachtu bądź ustaloną stawkę od wagonu, bez względu na rodzaj lądunku.
Dużym osiągnieciem ASLRRA było zatwierdzenie w roku 1998 tzw. Rail Industry Agreement. Dokument ten doprecyzował wiele szczegółów współpracy między „wielkimi” a „małymi” w kwestiach terminowości podstawień różnego taboru, w sprawach taryfowych, a nade wszystko – wprowadził osiągniecia rewolucji komputerowej do codziennej praktyki ruchowo-handlowej. Podobnym sukcesem ASLRRA w roku 2004 było uwzględnienie w kodeksie skarbowym możliwości odliczeń od podatku udokumentowanych wydatków na utrzymanie nawierzchni na trasach „Short Lines” – do wysokości 3,5 tys dolarów na każda milę toru.
„Short Lines” mogą stykać się z jedną, dwoma, rzadko trzema „dużymi” kolejami a każda największa kolej USA – CSX, NS, UP czy BNSF – codziennie bezproblemowo kooperuje z setkami „małych”. W dużej części jest to właśnie zasługa 100-letniego stowarzyszenia ASLRRA, czyli organizacji, którą nie przypadkowo nazywa się reprezentantem przewoźników „pierwszej i ostatniej mili”.