Polityka Unii Europejskiej jasno zmierza do zwiększenia udziału kolei w transporcie, ale nasze Ministerstwo Infrastruktury zachowuje się tak, jakby Polska do tej Unii nie należała. W normalnych, cywilizowanych krajach jest zrozumiałe, że kolej się po prostu opłaca. Tylko, że tam państwo liczy wszystkie koszty, które ponosi (w tym koszty zewnętrzne transportu) - piszą członkowie Stowarzyszenia Rozwoju Kolei Górnego Śląska w Rybniku.
No i stało się. Kolejarzom odebrano 4,7 mld zł dlatego, że zaoszczędzili na przetargach. Może następnym razem nie warto oszczędzać? Nie tak dawno, bo przy okazji odwołania wiceministra ds. kolei Juliusza Engelhardta, Pan Premier ogłosił początek "porządków na kolei". Czy może ma to być „porządkowanie kraju z kolei”? Do tego stopnia, aby już żadna linia kolejowa nie przeszkadzała naszym wspaniałym autostradom i drogom ekspresowym? Jakaż będzie oszczędność dla budżetu, jak nie trzeba będzie budować wiaduktów nad torami.
Przy obecnym zapóźnieniu inwestycyjnym i obecnych środkach, naprawa polskiej kolei jest po prostu niemożliwa. Na większości linii kolejowych prędkość szlakowa spada z roku na rok, wydłuża się czas jazdy i spada bezpieczeństwo. Stan prawie 30% eksploatowanych linii kolejowych określa się mianem "niezadowalającego". Czyli są to linie przeznaczone do kompleksowej wymiany nawierzchni, charakteryzujące się niskimi prędkościami rozkładowymi, znacznymi ograniczeniami prędkości i obniżonymi dopuszczalnymi naciskami. Brak pieniędzy z budżetu państwa na niezbędne remonty, modernizacje, czy nawet utrzymanie linii kolejowych, doprowadzi tylko i wyłącznie do permanentnego pogarszania się stanu technicznego, a w ostateczności do kolejnych zamknięć: torów, stacji, mijanek, szlaków, a nawet całych linii.
Przy obecnej polityce transportowej, a raczej zupełnym jej braku, zagrożone jest bezpieczeństwo energetyczne państwa. Ogromnych ilości węgla na potrzeby polskich elektrowni nie sposób przewieźć tirami. Dla porównania jeden pociąg może przewieźć 2400 ton węgla, a jeden TIR zaledwie 30 ton. Do tego są problemy z transportem kruszyw, bo linie kolejowe są „zapchane”. Mnóstwo ograniczeń prędkości, zamkniętych torów stacyjnych i szlakowych skutecznie ogranicza przepustowość naszej sieci kolejowej.
Jak rząd „dba” o kolej pasażerską, pokazał niedawno. Jego reformy doprowadziły do odejścia 30% pasażerów w segmencie przewozów dalekobieżnych. No bo jak w tym kraju jeździć koleją, skoro wycięto prawie 50% połączeń dalekobieżnych, nie ma informacji dla pasażera oraz nie można w normalny i cywilizowany sposób wprowadzić nowego rozkładu jazdy?
W konsekwencji na kolei mamy zapaść, a na drogach też nie jest różowo. Bo budowane przez ministra Grabarczyka drogi są szybko rozjeżdżane przez peletony TIRów. Koszty zewnętrzne transportu drogowego pochłaniają kilka procent PKB naszego kraju. Tak naprawdę za naprawy przeciążonych dróg i leczenie ofiar wypadków samochodowych płaci nasze hojne państwo.
Polityka Unii Europejskiej jasno zmierza do zwiększenia udziału kolei w transporcie, ale nasze Ministerstwo Infrastruktury zachowuje się tak, jakby Polska do tej Unii nie należała. W normalnych, cywilizowanych krajach jest zrozumiałe, że kolej się po prostu opłaca. Tylko, że tam państwo liczy wszystkie koszty, które ponosi (w tym koszty zewnętrzne transportu).
I wszystkim twierdzącym, że środków tych na kolei nie można wykorzystać, stawiamy pytanie. Dlaczego tak fatalnie przygotowano inwestycje kolejowe? Kto ponosi za to odpowiedzialność? Dlaczego nie ma dobrze opracowanej listy rezerwowych modernizacji kolejowych? Przecież po to są projekty rezerwowe, aby w razie nadmiaru funduszy móc je zrealizować. Związek Zawodowy Dyżurnych Ruchu PKP słusznie nadał Panu Premierowi RP Donaldowi Tuskowi tytuł „Pierwszego hamulcowego RP w rozwoju Kolei polskich”.