Dobry znajomy opowiedział mi niedawno o przebiegu spotkania pracowników pewnego globalnego dostawcy usług mobilności z krakowskimi urzędnikami. Menedżerowie zagranicznej korporacji zachwalali dowóz mieszkańców, głównie w godzinach szczytu, do stacji kolejowych położonych na peryferiach miasta.
Wszystko to dostępne przez aplikację na żądanie, czyli w sposób elastyczny. Miasto miało oczywiście za taką usługę dopłacić, aby mieszkańcy podkrakowskich miejscowości, na wzór obywateli krajów zachodnich, przesiedli się do komunikacji publicznej. Jakież było zdziwienie pracowników międzynarodowego koncernu, gdy po obejrzeniu prezentacji urzędnicy powiedzieli im: to ciekawe, ale my już mamy podobną usługę. Chodziło o funkcjonujący do dziś m.in. na terenie Rybitw i Płaszowa program Tele-Bus, w którym podróżny może zamówić autobus na najbliższy przystanek, podając wcześniej godzinę oraz miejsce docelowe swojej podróży. Ta anegdota pokazuje, że w Polsce rozwijane są często pionierskie projekty, ale niestety na zbyt małą skalę. Jednocześnie jestem przekonany, że jeśli będziemy tylko kopiować rozwiązania znane z Zachodu, to nigdy w pełni nie poradzimy sobie z naszymi wyzwaniami. A tych w zakresie pasażerskiego transportu kolejowego nam nie brakuje.
Zacznijmy od tego, dlaczego proste skopiowanie rozwiązań znanych z innych państw europejskich nie rozwiąże naszych problemów z transportem zbiorowym. Wśród nich na pierwszy plan należy wysunąć wykluczenie komunikacyjne, czyli brak dostępu do środka transportu zbiorowego w pobliżu miejsca zamieszkania. W sam proces mocno zaangażowany był nasz większościowy udziałowiec, czyli Agencja Rozwoju Przemysłu. Należy pamiętać, że taka pomoc jest obwarowana licznymi warunkami. Spółka nie mogła na przykład ubiegać się o środki unijne na wymianę i modernizację taboru z perspektywy finansowej na lata 2014-2020, do czego jeszcze wrócę. Myślę, że warto to podkreślić, bo wśród wielu osób panuje przekonanie, że są to pieniądze otrzymywane niejako za darmo. Środki te były potrzebne na podźwignięcie spółki z bardzo trudnej sytuacji, w jakiej była kilka lat temu, a bez dodatkowych funduszy nie było mowy o odwróceniu negatywnego trendu.
Restrukturyzacja nie polega tylko na cięciu kosztów – jednocześnie trzeba zainwestować, aby odwrócić niekorzystny trend, a jeśli spółka nie ma na ten cel własnych zasobów finansowych, to potrzebne jest takie jednorazowe wsparcie z zewnątrz. W wielu krajach państwo aktywnie wspiera swoje przedsiębiorstwa w trudnych momentach, czego świadkami jesteśmy zwłaszcza teraz, w czasie pandemii. Również samorządy w całej Europie dopłacają do usług pasażerskiego transportu kolejowego w regionach, gdyż jest to usługa publiczna, z definicji nierentowna, realizująca ważne z punktu widzenia społecznego funkcje. Dzisiaj, kiedy powoli wychodzimy z pandemii, należy zastanowić się, jak powinien wyglądać regionalny transport kolejowy w trzeciej dekadzie XXI wieku w Polsce.
Podróżni oczekują dzisiaj odpowiedniego standardu, jeśli chodzi o podróż koleją. Brak klimatyzacji czy nawet wi-fi dla młodych osób mogą być czynnikami, dla których wybiorą one inny środek transportu. Można to nazwać wtórnym wykluczeniem komunikacyjnym. Średnia wieku naszych elektrycznych składów trakcyjnych to aż ok. 27 lat i zdajemy sobie sprawę, że mamy tutaj sporo do nadrobienia. To też efekt zaszłości z lat 2014-2020, kiedy to Polregio ze względu na otrzymaną pomoc publiczną nie mogło ubiegać się o unijne środki na wymianę taboru. Nie będziemy w stanie skutecznie walczyć o pasażera bez nowoczesnych pociągów. To dlatego w ramach Krajowego Planu Odbudowy złożyliśmy wnioski o ponad 6,3 mld zł na zakup m.in. 180 EZT-ów. Ponadto pracujemy nad programem wymiany taboru niezależnie od KPO. Mamy bardzo dobrą pozycję negocjacyjną w postaci aż 8 umów z samorządami na 10 lat i możemy zaciągać zobowiązania na niezbędne inwestycje na atrakcyjnych warunkach. To właśnie inwestycje obok rozwoju oferty handlowej łączącej różne środki transportu powinny być podstawowym orężem w walce z wykluczeniem komunikacyjnym.