Tuż za pętlą biegnie główna droga przelotowa miasta. Pomiędzy dwoma pasmami szosy – tor tramwajowy. Od pętli na łódzkich Kozinach dzieli go kilkanaście metrów. Przejazdu jednak nie ma i „siódemka” zawraca tuż przed ważnym ciągiem komunikacyjnym.
Tramwaj jedzie skrajem ulicy Srebrzyńskiej pomiędzy osiedlem niskich bloków a popularną hurtownią. Przed oczami biegnie aleja Włókniarzy – koszmar przebijających się przez Łódź kierowców i jedna z najszybszych tramwajowych arterii z całkowicie wydzielonym torowiskiem. Wagon dojeżdża do skrzyżowania obu ulic i... zawraca na pętli. Do odległego o kilkanaście metrów torowiska dojazdu nie ma.
Łódzkie Koziny to jedyne miejsce w Polsce, gdzie na jednym skrzyżowaniu ulic stykają się dwie trasy tramwajowe, ale nie ma fizycznej możliwości przejazdu pomiędzy nimi. Jak powstał tak przedziwny układ i co traci się przez brak kilkunastometrowego fragmentu?
Był łuk, był ruch
Tramwaj na Koziny dotarł jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym. Kraniec – od lat 50. XX w. w formie pętli – do dziś znajduje się w tym samym miejscu. Przez dekadę nie pełnił on jednak funkcji przystanku końcowego dla wszystkich linii. W 1969 roku otwarty został pierwszy odcinek torów na Letniej, dziś al. Włókniarzy – od Limanowskiego właśnie do Kozin. Jadące ze Śródmieścia tramwaje nie zawracały tu, lecz dobudowanym łukiem wjeżdżały na nowe torowisko. Trasa stała się najważniejszym łącznikiem dużych bałuckich osiedli – Żabieńca i Teofilowa – ze ścisłym centrum miasta.
Na Koziny można było dojechać wówczas aż czterema liniami, a dla trzech z nich tutejszy kraniec był jedynie przystankiem przelotowym. W drugiej połowie lat 70. znaczenie ul. Srebrzyńskiej znacznie spadło. Jedna z najważniejszych inwestycji transportowych tamtych czasów, budowa torów na al. Włókniarzy, była szybko kontynuowana i wkrótce tramwaje wjechały na odcinek Koziny – al. Mickiewicza. Powstały więc dwie nowe trasy z Bałut do Centrum – z Włókniarzy można było skręcić w trasę W – Z albo w ul. Legionów.
Zamiast czterech linii – jedna. I to rzadko
Stopniowo przekierowywano na nie linie przelotowe z Kozin i w 1978 roku, po zaledwie dziewięciu latach od otwarcia, łuki łączące pętlę z szeroką arterią zostały wyłączone z regularnej eksploatacji. Choć w latach 60. w okolicach krańca powstało spore blokowisko, rozpoczęła się powolna degradacja zakończonego ślepo tuż przed wjazdem na ważną trasę odcinka. Stopniowo spadała liczba linii – do dwóch (1978), a następnie do jednej (1991), potem zaś ograniczona została jej częstotliwość (ostatecznie do 20 minut).
Co dalej z tramwajem na Srebrzyńskiej?
Dziś trasa na Koziny, niegdyś ważna i ruchliwa, jest jednym z kilku najrzadziej obsługiwanych fragmentów łódzkiej sieci. Torowisko jest w złym stanie technicznym, a jego przyszłość wciąż jest niepewna – co kilka lat powraca pomysł jego likwidacji. Do końcowego przystanku „siódemki” dojeżdża zaledwie garstka podróżnych, ale – choć jest to uciążliwe ze względu na brak chodników wokół krańcówki i niezsynchronizowane, długie fazy świateł – część z nich wciąż przesiada się tu na tramwaje w kierunku Teofilowa, odtwarzając w ten sposób dawną relację.
Nieczynne rozjazdy zdemontowano dopiero na początku lat 90., szyny łuku przetrwały jeszcze dłużej. Gdyby spróbowano przywrócić je do życia zamiast likwidować, peryferyjny – choć leżący niedaleko od centrum – odcinek odzyskałby swój utracony sens.
Artykuł pochodzi ze strony Transport-publiczny.pl