Priorytet to kolejka miejska, tramwaje jeżdżą pod ziemią, z autobusów zrezygnowano - tak wygląda komunikacja miejska w Zagłębiu Ruhry. Sprawdziłem - wszystko działa. Wystarczy kupić jeden bilet, żeby podróżować do woli po kilkunastu miastach czym się da.
W żołądku mnie ściskało, kiedy przed wyjazdem do Niemiec wyobraziłem sobie siedmiomilionową aglomerację, kilkanaście miast i prawdziwą plątaninę linii kolejowych, autobusowych, tramwajowych i metra. - Jak nic zginę w tej komunikacyjnej matni - przeraziłem się pomny przygód z rodzimym KZK GOP.
Jak się okazało, strach ma wielkie oczy. W Zagłębiu Ruhry, mimo że każde miasto ma własne przedsiębiorstwo komunikacyjne, wszyscy jeżdżą w ramach jednego związku (Verkehrsverbund Rhein Ruhr). Co najważniejsze, weszła do niego także kolej. - Tak już jest od 27 lat. Trudno, żeby ktoś, kto mieszka w Mulheim i pracuje w Essen, kupował dwa różne bilety - wzrusza ramionami Detlef Feige, rzecznik esseńskiego ratusza. I wylicza jeszcze dodatkowe korzyści. Co prawda przewoźnicy z poszczególnych miast jeżdżą we własnych barwach, ale często razem kupują nowe autobusy czy tramwaje. Wiadomo - większe zamówienie jest tańsze.
Jednak mnie jako pasażera mniej to interesuje. Chcę jeździć i tyle. Najważniejszy jest bilet. Okazuje się, że system jest tak pomyślany, że nie opłaca się kupować jednokrotnego. Już przy dwóch dłuższych przejazdach warto kupić bilet całodniowy. Wtedy do woli można podróżować wszystkim, co jeździ po Zagłębiu Ruhry, z wyjątkiem pociągów Intercity.
Najpierw idę do centrum obsługi pasażerów po bilet. A wybór jest niełatwy: są okresowe bilety dla uczniów, całych rodzin i aktywnych emerytów. Wszystko po to, żeby mieszkańcy porzucili samochody. Kilkunastominutowa burza mózgów z fachowcem w centrum obsługi pasażerów i zostaję szczęśliwym posiadaczem Ticket 1000. Jest 10-dniowy i obejmuje strefę B, czyli wszystkie miasta między Dortmundem i Duisburgiem. W sam raz dla mnie. Później jeszcze wysłuchuję krótkiego instruktażu i mogę ruszać.
Przez prawie dwa tygodnie bez problemu, sprawnie i szybko dojeżdżałem, gdzie chciałem. - Jutro możesz mieć kłopoty, strajkują kolejarze - pewnego dnia nastraszył mnie solidnie Michael, znajomy student z Herne. Rzeczywiście, szybka kolej nie jeździła, ale i tak wystarczyły tramwaje, autobusy i metro.
Oto, co zapamiętałem i zaobserwowałem:
- bilety kupuje się w automatach, które są na wszystkich przystankach. Na kolorowych schematach (każdy kolor to inny środek transportu) łatwo znaleźć odpowiednie połączenie,
- nawet z jednokrotnym biletem możesz się przesiąść, to także bilet czasowy,
- prawdziwym zbawieniem w połączeniach między miastami jest szybka kolej miejska, legendarna niemiecka S-Bahn, która korzysta z tych samych torów co pociągi. Bez niej ani rusz. Niemcy zrozumieli, że budowa śródmiejskich autostrad to za mało. Przejazd główną arterią komunikacyjną Zagłębia Ruhry A40 to prawdziwy koszmar. Kolejką miejską jest szybko i wygodnie. My wciąż wierzymy, że DTŚ-ka będzie śląskim panaceum komunikacyjnym,
- tam, gdzie się dało, w centrach miast, tramwaje i kolejka miejska (Stadtbahn), czasem nazywana też metrem, wylądowały pod ziemią. Też mają szkody górnicze, a jednak potrafili rozwiązać ten problem,
- autobusy tylko wypełniają luki w tych miejscach, gdzie innym sposobem nie da się dojechać. Tam, gdzie trzeba, mają własne pasy ruchu. Śmigają np. w specjalnym korytarzu między pasami autostrady A40, kiedy całe sznury aut stoją w korkach.