W nocy z 28 na 29 czerwca ma się rozpocząć strajk w Przewozach Regionalnych. Tzw. “strona społeczna” nie mogła dać marszałkom lepszego argumentu za… posiadaniem własnych spółek - pisze w komentarzu Michał Szymajda, dziennikarz “Rynku Kolejowego”.
Sukces restrukturyzacji Przewozów Regionalnych wisi na włosku. Zgody marszałków niezbędne do przeprowadzenia procesu, to w większości przypadków jedynie mgliste deklaracje, niepoparte decyzjami zarządów województw. Tymczasem napięty harmonogram, który zakładał podpisanie 5-letnich umów Public Service Contract między marszałkami a Przewozami Regionalnymi w terminie do końca czerwca, jest bardzo trudny do zrealizowania. Niestety, wtedy kiedy marszałkowie będą decydować o być albo nie być Przewozów przez następne 5-lat, otrzymają w prezencie strajk.
Marszałkowie województw Śląskiego i Dolnośląskiego, na których posypały się gromy z ust związkowców, mogą spać spokojnie. Strajku na Śląsku w ogóle nikt nie zauważy, bo od lat jeżdżą tam głównie Koleje Śląskie. Z kolei liczba połączeń wykonywanych przez Przewozy Regionalne na Dolnym Śląsku nie jest tak gigantyczna, aby nie można było przesadzić pasażerów do pociągów Kolei Dolnośląskich i autobusów komunikacji zastępczej. A pasażerowie połączeń do Poznania przesiądą się do czerwonych autobusów. PolskiBus chętnie ich przyjmie, a może nawet dorzuci ciasteczko i lody.
Cięcia mimo umowy
Dlaczego marszałkowie tak ociągają się z podpisaniem umów PSC z Przewozami Regionalnymi? Pokazuje to dobitnie przykład województwa opolskiego. Tam przez 5 następnych lat, mimo obietnicy subwencjonowania przewoźnika (jednak bez pieniędzy z Funduszu Kolejowego) liczbę połączeń trzeba będzie ograniczyć o 24%. W praktyce sprowadzi to kolej regionalną do roli pariasa w tym do tej pory bardzo prokolejowym regionie.
Zarząd spółki na początku roku zapowiadał, że ciągu 5 lat jej tabor powinien być w 100% zmodernizowany lub nowy. Jednak kwota, które Agencja Rozwoju Przemysłu ma zamiar przelać na konto przewoźnika zostanie przeznaczona na spłatę długów wobec spółek z Grupy PKP. Reszta zaś pójdzie na Program Dobrowolnych Odejść. Czy spółka za 4-5 lat zdąży zgromadzić środki na wkład własny, które pozwolą jej na zakup choćby 50 ezt? Niestety bardzo w to wątpię, a po zakończeniu perspektywy UE 2014-2020 będzie jeszcze trudniej kupić nowy tabor. Tymczasem to krytykowani przez związki marszałkowie są jedynymi, którzy do Przewozów Regionalnych wnieśli niekwestionowane dobro pod postacią Impulsów, Elfów, czy rozmaitych autobusów szynowych, dzięki którym udało się gdzieniegdzie zatrzymać falę ucieczki pasażerów od kolei.
Brakuje decyzji
Prezydent związkowców Leszek Miętek, zapytany o to, czy nie boi się wystawienia rachunku za niewykonanie przewozów (w kontekście województwa dolnośląskiego), które mogą wystawić Przewozom marszałkowie w ramach obowiązujących umów, odpowiada, że to rządzący województwami powinni dostać rachunek za odejście w ostatnich latach 28 milionów pasażerów od kolei. Ale właśnie tam, gdzie działają spółki samorządowe, w większości ten negatywny trend udało się zatrzymać. Podobnie jest z oskarżeniem o dublowanie administracji. W zarządzie jednego z województw usłyszałem, że to obiekt Przewozów Regionalnych i jego lokatorzy w Warszawie są z jego punktu widzenia niepotrzebni...
Nie można jednak dyskutować ze związkowcami w jednej kwestii: wieloletnie próby rządu przeprowadzenia zmian w spółce Przewozy Regionalne nie przyniosły rezultatu. W momencie, gdy już mało kto spiera się o to czy usamorządowienie przewoźnika było sukcesem, rząd powinien natychmiast reagować i opracować ramy dla funkcjonowania operatora tak, by gwarantował dojazd do pracy i atrakcyjną ofertę dla turystów. Od lat brakuje w Polsce rządzących, którzy na lata stworzyliby stabilną przestrzeń dla funkcjonowania kolei regionalnej, a obcięcie Funduszu Kolejowego i przerzucenie ciężaru działania całej spółki na marszałków oddala nas tylko od takiej perspektywy.