jd, Rynek Kolejowy
To druga część wywiadu opublikowanego w miesięczniku „Rynek Kolejowy”. Pierwszą przeczytacie tutaj.
Prezes, który wyciągnął spółkę kolejową z dużych kłopotów i przygotował do debiutu na giełdzie, pewnego wieczora usiadł, zastanowił się i pomyślał, że wystarczy i od teraz na poważnie będzie grał na gitarze…
Aż tak nagle to się nie odbyło. Dojrzewałem do tego. Z jednej strony mogłem się oddać pasji, z drugiej miałem wrażenie, że taki „płodozmian” jeśli chodzi o szefowanie, będzie dla firmy dobry. Byłem prezesem równo pięć lat. Uznałem, że może trochę za dużo rutyny się wkrada w moje działania. Że warto trochę odświeżyć głowę. Nie było łatwo, bo w tej drugiej rzeczywistości, artystycznej, zwłaszcza na początku, odbierano mi prawo do tego, by działać. Ludziom z tzw. branży nie mieściło się w głowie, że jakiś „paskudny” prezes chce być przysłowiową „gwiazdą rocka”. Ja oczywiście nigdy nie myślałem o tzw. gwiazdorzeniu, po prostu chciałem realizować swoją życiową pasję.
Nie poczuł pan, że będzie panu brakowało krawata, gabinetu, teczki…?
Dla mnie zawsze najważniejsze były zadania do wykonania. Nie upajałem się wielkością gabinetu, samochodem z kierowcą czy służbową kartą kredytową, choć znam niestety bardzo wiele osób, dla których to jest istota pełnienia takich funkcji.
Ale na konferencji, na której poinformował pan o odejściu z Cargo, nie wspomniał pan o zespole.
Bo nie przeskoczyłem zupełnie z jednej rzeczywistości w drugą. Jestem zodiakalnym Bliźniakiem, dlatego wciąż jestem zaangażowany w LOT i w różne inne przedsięwzięcia gospodarcze.
Sytuację LOT-u można porównać do PKP Cargo?
W pewnym sensie LOT był w dużo trudniejszej sytuacji. Działa na dużo bardziej konkurencyjnym rynku. Wszelkie zasoby, które mogły w jakiś sposób zamortyzować ewentualny upadek, bardzo szybko się skończyły. LOT wyprzedał wszelkie aktywa, by ratować płynność, nie zarabiał na podstawowej działalności, przepalał gotówkę. W pewnym momencie otarł się o górę lodową. Nie dało się uniknąć pomocy publicznej, ale dzięki temu spółka weszła w głęboki proces restrukturyzacji.
Mimo rozmów ze związkami zawodowymi, które były jeszcze trudniejsze niż w PKP Cargo, udało się przekonać wcześniej nieprzekonanych, a ci, których się nie udało przekonać, już tam nie pracują. Inaczej się nie dało. W modelu biznesowym linii lotniczej marża jest tak niewielka, że kontrola kosztów i efektywność to podstawa. To decyduje o tym, czy linia przetrwa, czy nie. Szukamy inwestora, do tej pory nie skorzystaliśmy z drugiej transzy pomocy publicznej, choć zgłaszaliśmy takie zapotrzebowanie w programie restrukturyzacji i miało to nastąpić już latem zeszłego roku.
Ale Chemia jest dziś najważniejsza?
To pasja, która stała się pracą. Przez ostatnie tygodnie, nagrywając płytę, często po kilkanaście godzin dziennie, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Inne rzeczy robię na tyle, na ile czas mi pozwala, ale na szczęście tego czasu przy dobrej organizacji jest całkiem sporo.
Jest pan frontmanem?
Jestem liderem. Nie frontmanem, czyli tym, który trzyma mikrofon, ale właśnie liderem, czyli tym, który zespół założył, decyduje o tym, jak się będzie rozwijał. Jestem również kompozytorem wszystkich pomysłów muzycznych, z których powstają ostateczne utwory. Czasem mam wrażenie, że prowadzenie zespołu, który składa się z sześciu osób, jest trudniejsze niż prowadzenie firmy, w której pracuje 45 tys. ludzi. To jest sześciu artystów, którzy mają duże ego, własne ambicje. Trudno jest pogodzić najróżniejsze żywioły. Póki co się udaje, choć czasem jest gorąco.
Zespół jest bardziej popularny u nas czy za Oceanem?
Wciąż jesteśmy bardzo daleko od szczytu, ale się rozwijamy i pewne osiągnięcia już mamy. Wczoraj udzielałem wywiadu dziennikarzowi muzycznemu z Meksyku, który zapytał, jak szybko udało nam się zrobić tak oszałamiającą karierę…
Ile płyt sprzedaliście i ile koncertów zagraliście?
Żyjemy w ciężkich czasach dla artysty, więc jeśli nie jesteś muzykiem z absolutnego topu, płyty nie sprzedają się rewelacyjnie. Ale mamy na koncie ponad sto koncertów. Graliśmy na największych festiwalach w Polsce, mamy za sobą trasę po Kanadzie. Graliśmy koncerty w Niemczech, w Luksemburgu, w Rosji, w USA. Wszędzie przyjmowano nas entuzjastycznie i jesteśmy zapraszani z powrotem. Współpracujemy z The Agency Group, czyli jedną z największych agencji koncertowych na świecie. Nagrywaliśmy ostatnio płytę z jednym z najlepszych realizatorów dźwięku na świecie Mike’em Fraserem, który skończył pracę nad najnowszą płytą AC/DC i przyleciał, by nagrywać zespół Chemia. Z pespektywy kilku lat mogę powiedzieć, że trudniej jest nam w kraju niż za granicą.
Dlaczego?
Bo królują stereotypy i doszukiwanie się teorii spiskowych. Ludzie się zastanawiają, dlaczego współpracujemy z najlepszymi i odnosimy sukcesy, i odpowiadają sobie, że na pewno nie jest to obiektywne i jest w tym jakieś drugie dno. Za granicą tego nie ma.
Biznesowy życiorys wam pomaga czy przeszkadza?
Za granicą pomaga. W Polsce wciąż pokutuje mit romantycznego artysty, który przymiera głodem, żywi się sztuką, cierpi za miliony, a o realnym świecie nie ma pojęcia. Wtedy jest twórcą pełną gębą. Sam tworzę muzykę prawie codziennie, ale przy okazji czerpię z mojego biznesowego doświadczenia, co do tej wizji niespecjalnie pasuje. Na Zachodzie to jest olbrzymia wartość, zresztą wszyscy tam tak działają. Artyści są bardzo skromni, a ci najlepsi przeważnie są najskromniejsi, ale do swojej pracy podchodzą bardzo pragmatycznie. Jest czas na tworzenie i jest czas na rozwijanie przedsięwzięcia, które podlega twardym regułom show-biznesu. Tam nie mam z tym problemu. W Polsce to „skaza”, z której wciąż muszę się tłumaczyć.
Żona chyba wciąż nie jest zadowolona, bo zamienił pan jedna rzecz pochłaniającą bez reszty na drugą, która działa na tej samej zasadzie…
Żonę kocham bezgraniczne, ale czasami, gdy zdarza mi się przegiąć, rzeczywiście słyszę: „gdzie jest miejsce dla rodziny?”
Z Chemii będzie wielki zespół?
Traktuję życie jako wielką przygodę. Lubię wyzwania i cele, które wydają się niemożliwe. W Cargo na początku wszyscy mówili, że firmy nie da się zrestrukturyzować. To mnie tylko napędzało do działania. Gdy zakładałem zespół i mieliśmy plany, by zrobić karierę za granicą, też wszyscy mówili, że to niemożliwe, że polski rockowy mainstream nigdy się tam nie przebił. To też mnie nakręca. Nawet jeśli ostatecznie nie uda się to, co sobie wymarzyłem, to i tak dojdę dużo dalej, niż gdybym już na wstępie uznał, że nie ma sensu tak ciężko pracować, bo i tak się nie uda.
Wojciech Balczun otrzymał nagrodę 25-lecia wolnego rynku kolejowego w Polsce. Przyznała ją kapituła złożona z przedstawicieli miesięcznika i portalu „Rynek Kolejowy”, Forum Kolejowego – Railway Business Forum oraz zaproszonych do współpracy ekspertów branżowych. Najnowsza płyta Chemii ukaże się wiosną przyszłego roku. W jednym z utworów gościnnie zagrał na niej perkusista Slasha, Brent Fitz.