– Rower może świetnie współpracować i zwiększać atrakcyjność oraz zasięg kolei. Może, ale nie musi. Temat ten, mimo że od lat jest wałkowany, wydaje się nie do rozwiązania. Tymczasem sprawa jest dość prosta i oczywista – pisze w felietonie Piotr Rachwalski, były prezes Kolei Dolnośląskich, a obecnie szef PKS Słupsk.
Kolej i rower – obydwa te ekologiczne środki transportu generalnie wzajemnie się uzupełniają. Rower jest niezastąpiony i bezkonkurencyjny na „ostatniej mili” – na dojeździe z dworca do celu podróży, najlepiej do 5, maksymalnie 10 km.
Jednak naprawdę szkoda miejsca w pociągach na masowe wożenie rowerów – dlatego idealny układ to dojazd rowerem do stacji lub dotarcie pieszo, przejazd pociągiem i znów dojazd rowerem lub dotarcie pieszo do celu podróży. Ktoś powie, że to ekonomiczny absurd, bo może wymagać dwóch rowerów. Nie, ekonomicznym absurdem jest zajmowanie kilku miejsc dla pasażerów przez rower w pociągu wartym często 40 mln zł, w którym każde miejsce pasażerskie kosztuje nawet i 200 000zł. Celem organizatora transportu publicznego jest przewóz osób, a nie rowerów… Nikt, żaden przewoźnik na całym świecie nie jest w stanie zapewnić zawsze i wszędzie miejsca na rowery, także dlatego, że będzie to wykorzystywane i nadużywane, np. do przewozu komercyjnych grup zorganizowanych etc.
Nigdy nie uda się w pełni zaspokoić sprzecznych interesów rowerzystów i kolejarzy czy raczej rowerzystów i pozostałych pasażerów. Pozostawienie zbyt dużej liczby miejsc na rowery powoduje zmniejszenie liczby miejsc siedzących dla pasażerów, co więcej – te miejsca, jak pokazuje doświadczenie, są zajęte tylko w około 1/5 kursów, a nawet rzadziej. Czy stać organizatora czy przewoźnika, by marnować tyle miejsca, które wykorzystane jest na przykład tylko w weekendy? ‘
Co zatem robić ? Iść na kompromis. Takim rozsądnym kompromisem w temacie taboru wydaje się wydzielanie około 8-12 miejsc na rowery w każdym pociągu, co zaspokoi moim zdaniem jakieś 98% potrzeb w tym zakresie (może poza destynacjami turystycznymi). Miejsca powinny być opcjonalne, tj. Z rozkładanymi fotelami, z obowiązkiem ustąpienia miejsca przez pasażera siedzącego, raczej bez wieszaków czy haków (mało kto z nich korzysta, są niebezpieczne dla rowerów i ludzi), za to z narysowaną „no bicycle zone” na podłodze w przejściu (by można było tych rowerów nastawiać w razie czego, ile się da).
Na relacjach do destynacji turystycznych dobrym rozwiązaniem mogą być dodatkowe wagony, ale jednak raczej w modelu „pomorskim” niż „dolnośląskim”, choć i KD trzeba pochwalić za próbę rozwiązania problemu. Taki wagon typu „bonanza” czy dawny bagażowy przerobiony na rowerowy, z szerokimi drzwiami, z miejscami pasażerskimi eliminuje wady rozwiązania KD, czyli zapewnia opiekę i odpowiedzialność właściciela: rowerzysta sam wkłada rower, sam pilnuje w czasie drogi i sam wyprowadza z wagonu; praca i odpowiedzialność spadają z przewoźnika, który może się skupić na swojej robocie.
Ale, jak wspomniałem, przewóz roweru w pociągu to powinna być ostateczność; jeśli ten przewóz staje się problemem, można to regulować taryfą, np. droższą dla rowerów na dane trasy czy godziny…
Przede wszystkim jedna kolej powinna współpracować z samorządami i innymi podmiotami, by zapewnić na dworcach lub przy nich stanowiska rowerów miejskich/publicznych, wypożyczalnie rowerów (np. turystycznych, górali, elektryków…) czy po prostu duże, oświetlone, monitorowane i koniecznie zadaszone parkingi rowerowe, być może na przykład zamykane i darmowe dla posiadaczy biletów miesięcznych etc.
Muszą one zostać usytuowane w taki sposób, by wygodnie, szybko i sprawnie można było zostawić lub pobrać rower. To nie jest technologia rakietowa – takie parkingi już funkcjonują, na przykład taki zrobiliśmy w Legnicy w podwórku przy poczcie, kilka lat temu maczałem palce w stawianiu takiego w Słupsku przed dworcem (wręcz modelowy, działa do dziś bez zarzutu, w środku między innymi kompresor, stacyjka serwisowa etc.). Próbowaliśmy zrobić dodatkowy na parkingu podziemnym pod stacją Wrocław Główny, ale nie wiem, czy się potem udało.
Ktoś powie: no jak to? Dwa rowery! To nieekonomiczne. Być może, choć na pewno bardziej ekonomiczne od zabierania miejsc wartych około pół miliona złotych w pociągu, płacenia za bilet za rower etc.
Obecnie fajny rower z 5-7 biegami w piaście można kupić za 650 zł. Tyle kosztuje miesięczny bilet albo na przykład jedno tankowanie auta, które trzeba tankować 2-3 razy w miesiącu, a rower taki posłuży nam lata.
Sam, pracując w Kolejach Dolnośląskich, mając samochód służbowy, do urzędu marszałkowskiego we Wrocławiu jeździłem pociągiem, a z dworca do siedziby urzędu jechałem rowerem Kolei Dolnośląskich, których kilkadziesiąt kupiliśmy w 2015 roku. Rower ten spokojnie stał sobie na parkingu rowerowym przed dworcem Wrocław Główny (drugi miałem w Legnicy przy dworcu). Nie miał szans ze mną nikt samochodem czy tramwajem – kolej i rower były i są bezkonkurencyjne czasowo, a także ekonomicznie (bez opłat za parkowanie, nie wspominając o obecnych cenach paliw). Obecnie, pracując w Słupsku, też mam swój drugi rower w pracy, szybciej dojadę coś załatwić w mieście niż tarabaniąc się autem.
Reasumując: kolej i rower mogą współpracować i uzupełniać się, ale niekoniecznie muszą się wzajemnie wozić.
Obszerny raport dotyczący szerokiego spektrum relacji transportu rowerowego i kolejowego opublikujemy w kolejnym numerze miesięcznika "Rynek Kolejowy"